Portal psychologiczny: Instytut Psychologii Zdrowia
Czytelnia

Jaka formuła?

Krzysztof Wojcieszek

Rok:
Wydawnictwo:
Miejsce wydania:

Decyzja redakcji "Remedium" o zamieszczeniu artykułu dra Bogusława Habrata pt. "Programy redukcji szkód" skłoniła mnie do chwycenia za pióro. Uważam bowiem, że tekst ten, skądinąd ciekawy i ważny, zawiera elementy, które mogą wprowadzić Czytelnika w błąd. Zatem, jeśli wydaje mi się, że wiem o czymś, co może przed takimi błędami uchronić, to wypada na tekst zareagować. I to od razu, na gorąco - wskazując, gdzie moim zdaniem, autor mija się z prawdą, a gdzie ma zupełną słuszność.

Czy tylko biologowie mają rację?


Artykuł Bogusława Habrata zaczyna się stwierdzeniem, że programy profilaktyczne w Polsce tworzyli głównie humaniści - filozofowie, psychologowie, socjologowie i antropolodzy. Nikt dotąd nie zrobił na ten temat badań i zestawień, ale co do jednej sprawy mogę śmiało dyskutować. Otóż sam jestem autorem wielu programów profilaktyki pierwszorzędowej, a tak się składa, że jestem... biologiem. Wymieńmy te programy: "Noe, cz. I i II", "Przygotowanie do profilaktyki domowej", "Sonda 21", "Program dla sprzedawców", "Debata", "Korekta". Współuczestniczyłem też w pracy nad innymi programami. Kiedyś próbowałem oszacować liczbę uczestników "moich" programów w ciągu roku i wyszło mi ponad 500 tysięcy osób.

A jednocześnie jestem całkowicie i kompletnie biologiem. Owszem, mam i inne wykształcenie (jestem również filozofem) i doświadczenia praktyczne i badawcze wespół z humanistami (psychologami, socjologami), nawet wspólne książki, ale... jestem biologiem.

Wspominam o tym dlatego, że Bogusław Habrat próbował brakami wiedzy biologicznej wytłumaczyć niechęć autorów programów profilaktycznych do strategii redukcji szkód zdrowotnych. Mój przypadek zatem kwestionuje to rozumowanie i powinien dać do myślenia. Co więcej, jestem autorem nie tylko programów skierowanych na całkowitą abstynencję, ale też programu takiego jak "Korekta", który ma w dużym stopniu charakter harm reduction. Jakoś w moim umyśle nie pogryzły się programy obu typów. A może jedne pisałem "jako antropolog" a drugie "jako biolog"? Nic z tych rzeczy. Każdy odnajdzie w nich mnie całego, ale w odpowiedniej sytuacji. To jest to słowo: odpowiednia sytuacja.

Program profilaktyczny nie jest abstrakcją lecz reakcją na pewną rzeczywistość i musi być z nią zgodny. Program powinien odpowiadać przyjętą w nim strategią danej, dobrze rozpoznanej, sytuacji. Najpoważniejszą wadą tekstu B. Habrata jest właśnie niepotrzebne i nieuzasadnione przeciwstawianie sobie programów "humanistycznych" i "medycznych". Co stoi za takim przeciwstawieniem ? Cóż, chyba stary i znany redukcjonizm, niepotrzebnie wprowadzany w profilaktykę. Co to takiego redukcjonizm? Jest to aspektowe, a więc cząstkowe rozumienie człowieka. Specjaliści zafascynowani jednym wymiarem ludzkiego życia, np. tym, do którego dostęp daje nam biologia czy nauki medyczne, sądzą, że przy pomocy ich spojrzenia ukształtowanego tylko jednym typem pytań naukowych, da się adekwatnie wyjaśnić ludzkie problemy. Czasami redukcjonizm jest wynikiem fascynacji jakimiś odkryciami, a czasami wynikiem naiwności czy ignorancji w sprawach dorobku innych dziedzin wiedzy. Od wieku XVIII redukcjonizm biologiczny jest stosunkowo częsty. Rozumienie człowieka jako maszyny, zwierzęcia czy komputera jest modne w niektórych kręgach. Zauważmy, że można zostać dość sprawnym biologiem czy chemikiem bez dostępu do ważnych tradycji kulturowych. Paradoksalnie, może się to też zdarzyć przedstawicielom nauk humanistycznych. Można być sprawnym socjologiem badającym rynek bez znajomości platońskich dialogów. Po prostu tego się nie uczy, niestety!

To czego i jak się uczą studenci jest zależne nie tylko od bezstronnych wyników badań, ale od opcji politycznych, rozmaitych zawirowań. Spójrzmy pod tym kątem na karierę sławnego Leszka Kołakowskiego. Tuż po wojnie wygłaszał jako młody student marksistowskie tyrady, aby potem rozliczać się z tego okresu głębokimi tekstami na temat ewentualnego powrotu do metafizyki. Na podstawie choćby tej jednej biografii można sporządzić całkiem zgrabne studium przypadku do historii i socjologii nauki. Niezależnie od przyczyn nie warto być redukcjonistą. Wiem o tym, gdyż byłem takim w wieku lat... 13! I wyrosłem, na szczęście.

Redukcjonizm jest ostatnio często spotykany. I zbiera żniwo pogłębiania ignorancji. Przykładem takiego myślenia jest choćby książka Bakera "Wojny plemników" zawierająca uczony rozdział na temat wyższości ewolucyjnej gwałtu zbiorowego nad indywidualnym (gdyż przy zbiorowym dochodzi do lepszej loterii genów, co zwiększa szanse na sukces reprodukcyjny gwałcących osobników). W zetknięciu z taką "mądrością" ubolewam nad uporczywością niektórych doktryn. Redukcjonistą był imć Galton, zięć Darwina, twórca eugeniki, solidnie skompromitowanej "osiągnięciami" Trzeciej Rzeszy. Niestety, książka Bakera nie sięga dalej niż te dawno znane na gruncie anglosaskim idee. Nie warto być redukcjonistą!

Co ze skutecznością profilaktyki?


Porzucając tę dygresję kulturową zwracam się ponownie do tekstu Bogusława Habrata. Znajduję tam przekonanie, że "programy profilaktyczne pisane zza biurka... wielokrotnie zakończyły się fiaskiem". Użycie słowa "wielokrotnie" sugeruje Czytelnikowi, że zawsze. Zaś programy redukcji szkód zawsze osiągają swój cel.

Otóż nie jest to prawda. Najpierw dlatego, że w dziedzinie tzw. pierwszorzędowej profilaktyki rozgrywa się coś bardzo ważnego w tle, co decyduje o tym, że większość sytuacji trudnych i wyzwań profilaktycznych kończy się szczęśliwie. Jest to jakby naturalna profilaktyka zawarta w działaniu tzw. czynników chroniących. Sprawiają one, że większość ludzi omija większość problemów, w tym i problemów z substancjami psychoaktywnymi. W społeczeństwie polskim oznacza to, że tzw. grupa ryzyka ogranicza się do zdecydowanej mniejszości ludzi. Po prostu czynniki chroniące biorą górę, społeczność trwa i rozwija się. Jest to wynik stałej, naturalnej profilaktyki.

Zatem programy profilaktyki pierwszorzędowej starają się w rzeczywistości dorzucić coś więcej i lepiej do tego, co już dokonuje się samo. To właśnie sprawia, że tak trudno było dopracować się formuły programów skutecznych, czyli w sposób uchwytny badawczo osiągających wyniki w postaci zmiany zachowań. Po wielu próbach (często, rzeczywiście intuicyjnych i nieudanych) udało się wypracować spójną teorię oddziaływań profilaktycznych i udowodnić empirycznie skuteczność tych oddziaływań. Dziś już wiemy, jaki musi być program - choćby wzmacniający abstynencję młodych ludzi. Inna sprawa, że warunki te są dość wyśrubowane. Okazało się, że dobra profilaktyka nie jest łatwa, zresztą jak każde usiłowanie osiągnięcia jakiegoś większego dobra, niż aktualnie dostępne w sposób naturalny. Profilaktycy nie działają w próżni, ale poruszają się na polu wielu naturalnych sił. To, że cokolwiek osiągają już samo w sobie jest osobliwym sukcesem. Wobec tak potężnych czynników, jak choćby ekonomiczne czy polityczne. Niezauważanie tej sytuacji, to właśnie uproszczenie, o które mam pretensje do autora omawianego artykułu.

Jak daleko może sięgać wpływ profilaktyki dobrze pomyślanej widać z pracy Szymona Grzelaka. Wyniki ewaluacji programu "PION", które prezentował na konferencji w grudniu 2000 roku powinny, na dobrą sprawę, wstrząsnąć słuchaczami. Otóż dowodził, że w wyniku pracy w programie więcej nastolatków porzucało współżycie seksualne, niż je podejmowało! Powtórzmy jeszcze raz: młodzi ludzie z przekonaniem porzucali podjęte już współżycie seksualne! Wyniki te, są tak mocne, że aż wydają się niewiarygodne, wskutek czego często są pomijane w analizach. A przecież zostały uzyskane dobrymi metodami badawczymi w kręgu osób znających się bardzo dobrze na metodologii takich badań, wręcz pionierów pozytywistycznie zorientowanej ewaluacji w Polsce. Na konferencji nikt nie kwestionował metodologii, w duchu myśląc sobie: "To przecież niemożliwe!"

Sceptycyzm wobec takich wyników ujawniła jeszcze ostatnio dziennikarka "Gazety Szkolnej", która słuchała wykładu Szymona Grzelaka na konferencji organizowanej przez CMPPP. Wyraźnie i ironicznie poddała w wątpliwość wyniki badacza... sama nie będąc badaczem. I tak górę biorą przekonania, widzimisię, opinie i mniemania. Akurat znam program "PION", gdyż dałem się w nim przeszkolić. Szkolenie było solidne, wymagania szkolących dość znaczne, egzamin poważny. W oparciu o ten wgląd byłem pewien, że tak dobry program musi działać. Dlaczego zatem taki sceptycyzm? Przez jaki pryzmat przepuszczają swoje myśli na ten temat autorzy sceptycznych opinii? Czy przez pryzmat własnych, nieudanych doświadczeń ("Życie cię nauczy!")? Może...

A swoją drogą jak mocna musi być profilaktyka, aby osiągać tak wspaniałe, spektakularne sukcesy w tak trudnej z natury dziedzinie! Po prostu profilaktyka zaczyna być dojrzała i rozumie dlaczego jej coś nie wychodzi, jak i dlaczego coś się udaje.

W odniesieniu do programów polskich trzeba jeszcze pamiętać, że startowaliśmy ze znacznym opóźnieniem. Na przykład ewaluacje programów to w USA lata trzydzieste minionego stulecia! U nas zaś lata... 90-te. Musiała być jakaś cena rozmaitych doświadczeń z tytułu tego opóźnienia, choć sądzę, że i tak radzimy sobie nadspodziewanie dobrze.

Wiedza profilaktyczna ma tę zaletę, że strzeże przed błędami w sztuce. Możliwość takiego błędu ukazuje się na horyzoncie ewentualnego stosowania programów harm reduction w warunkach powszechnych. Powoduje to sytuację dość ryzykowną z punktu widzenia interesów tych młodych ludzi, którzy jeszcze nie są w grupie ryzyka. Otóż ostatnio odkryto wielkie znaczenie tzw. błędnych przekonań normatywnych dla podejmowania przez ludzi zachowań ryzykownych. Jeżeli w danym środowisku panuje opinia oparta na widocznych przejawach danych zachowań, że są one powszechne czy też akceptowane, to takie przekonanie wzmacnia tendencję do podejmowania danych zachowań. Sądzę, że prowadzenie programów nastawionych na redukcję szkód zdrowotnych w niewłaściwym miejscu i czasie, powodowałoby netto więcej szkód niż korzyści. Są nawet pierwsze, brytyjskie badania ilościowe na ten temat.

Nie widzę nic złego w programach harm reduction, dopóki pozostają na terenie właściwym dla siebie, tam, gdzie te szkody są bardzo prawdopodobne. Nie trzeba budować pozycji tego typu metod w oparciu o dyskredytowanie profilaktyki opierającej się na innych strategiach i skierowanej do populacji poza grupą ryzyka. Ta droga prowadzi donikąd. Wystarczy skupić się na rzeczywistych potrzebach i możliwościach różnych działań profilaktycznych. To co różne, nie musi być przecież sprzeczne.

Podsumowanie


Czy w takim razie odradzam programy typu harm reduction? Nic podobnego. W stosunku do nich zachowuję pełną życzliwość i realizm. Jesteśmy zobowiązani chronić ludzkie życie i zdrowie, na różnych poziomach i w rozmaity sposób. Inne podejście zbyt przypomina mi dyskusję o wyższości barów mlecznych nad restauracjami (lub odwrotnie). Zatem cieszę się z artykułu Bogusława Habrata. Jest ważny i potrzebny (mimo uproszczeń). A jeszcze bardziej cieszę się, że Czytelnik mógł go przeczytać wraz z moim komentarzem.


Artykuł opublikowano w miesięczniku "Remedium".
Zobacz także: artykuł dra Bogusława Habrata pt. "Programy redukcji szkód" oraz polemiczny artykuł prof. Zbigniewa Gasia "Programy redukcji szkód a profilaktyka uzależnień.



logo-z-napisem-białe