Portal psychologiczny: Instytut Psychologii Zdrowia
Czytelnia

Jak być superwizorem psychoterapii nie wiedząc, jak wywołać zmianę u kogokolwiek

Jay Haley

Rok:
Wydawnictwo:
Miejsce wydania:

tłumaczenie i opracowanie: Lech Dębski

Chmary studentów psychoterapii, niczym stada gołębi, opuszczają mury szacownych uczelni i prywatnych instytucji. Wszyscy ci świeżo upieczeni psychoterapeuci potrzebują treningu i superwizji. Gdzie jednak znaleźć kompetentnych superwizorów, którzy wiedzieliby jak wywoływać zmiany u ludzi? Przy braku wystarczającej ilości wyszkolonych superwizorów, zwłaszcza w terapii krótkoterminowej i rodzinnej, mamy do czynienia z poważnym kryzysem. Młodzi terapeuci muszą wywoływać zmiany u klientów którzy nie chcą jeść, biorą narkotyki, nieustannie płaczą, szaleją, znęcają się nad dziećmi, dokonują prób samobójczych, mają lęki lub nie mogą powstrzymać się od głupich zachowań. Zdesperowany student zwraca się do superwizora i pyta: "Co mam zrobić, by wyleczyć tych ludzi?" Superwizor ma poważny kłopot, gdyż nigdy nie uczono go, co robić, by poradzić sobie z takimi problemami. Całe rzesze studentów terapii uczone są przez superwizorów, którzy wiedzą jak rozmawiać o życiowych problemach, lecz nie wiedzą co robić, by je rozwiązać. W ostatnich latach powszechny stał się aktywny i dyrektywny styl psychoterapii, częściowo dlatego, że ubezpieczalnie i sądy domagają się terapii działającej szybko i skutecznie, dającej wymierne rezultaty. Od superwizorów oczekuje się, że będą nauczać terapii krótkoterminowej, mówiąc studentom, co mają robić, by szybko i efektywnie rozwiązywać problemy terapeutyczne. Jednak całe pokolenia superwizorów uczono, że terapia i superwizja to spokojne rozważania prowadzące do samopoznania, a nie działanie. Nie uczono ich, jak rozwiązywać problemy klienta, lecz jak omawiać inne sprawy, na przykład dlaczego ludzie właśnie tacy są i jak do tego doszło. Jak powiedział dr Al Titicaca (nazwisko zmyślone): "Potrafię nawiązać dobry kontakt ze studentem. Możemy toczyć długie i znaczące rozmowy o problemach osobistych, o tym jak robić notatki dotyczące procesu, o dynamice i tkwiących w dzieciństwie przyczynach zaburzeń klienta. A potem student pyta mnie, co ma zrobić z klientem który nigdy się nie myje. Mówię mu o głębszych znaczeniach mycia, ale tak naprawdę nie mam pojęcia, co ma zrobić."

Inna superwizorka, Virginia, (imię prawdziwe), powiedziała: "Superwizowałam terapeutkę z klientką, która cierpiała na przymus śpiewania hymnu narodowego za każdym razem gdy przeżywała orgazm. Mimo moich lat doświadczenia jako superwizor, po prostu nie wiedziałam co zrobić, by jej pomóc w rozwiązaniu tego krępującego problemu. Mogę wraz z terapeutami rozważać problem z perspektywy feministycznej, mogę długo omawiać teorie systemowe, ale kiedy chcą wiedzieć, co mają zrobić, by u kogoś wywołać zmianę, po prostu tego nie wiem i muszę umiejętnie lawirować przy udzielaniu odpowiedzi."

Większość superwizorów jest w takiej sytuacji jak Al i Virginia. Muszą się dowiedzieć, jak skutecznie ukryć fakt, że nie wiedzą jak wywoływać zmiany u ludzi. Przedstawimy tutaj wskazówki, które pomogły już całym pokoleniom superwizorów ukrywać swoją ignorancję.

Znaczenie właściwego kontekstu


Pociechą dla superwizora może być to, że kontekst społeczny określa wszystko. Już sam fakt bycia superwizorem sprawia, iż ludzie uważają, że człowiek musi dużo wiedzieć. Jeśli superwizor znajdzie zatrudnienie w znanej instytucji, każdy wypowiedziany przez niego banał nabiera mocy objawienia. Głupie stwierdzenie w mądrym kontekście, takim jak Uniwersytet Harwardzki, wywołuje powszechny podziw, jak mogło się tam przekonać wielu głupich nauczycieli. Pomocne jest legitymowanie się rodowodem z wybitnej tradycji superwizyjnej. Udział w weekendowych warsztatach z udziałem znanych, a nawet legendarnych superwizorów, pozwala na mówienie o nich jako o swoich nauczycielach i nazywanie ich po imieniu. Ważna jest też właściwa licencja, pokazana na widocznym miejscu w gabinecie. Odpowiedni certyfikat jest łatwo uzyskać: wystarczy uiścić opłatę, uczęszczać na szkolenia, pisać prace i mówić o dynamice. Wykazanie, że superwizor z powodzeniem nauczył studentów jakichkolwiek technik terapeutycznych, takich jak umiejętności stosowania różnych interwencji, nie jest wymagane. (...)

Teoria idealna


Zbadajmy, jakie kryteria powinna spełniać teoria kliniczna, idealna dla superwizorów, którzy nie wiedzą, jak spowodować zmiany. Taka teoria powinna obejmować następujące zagadnienia:

Po pierwsze, czy możliwe jest sprawić, by superwizor nie mógł ponieść porażki? Wydaje się to trudne, lecz w ostatnim stuleciu tęgie głowy wymyśliły mądre rozwiązania. Co jeśli w trakcie całego swego szkolenia student nie dokonał zmiany u ani jednego klienta i nie nabył żadnych umiejętności poza mówieniem: "Powiedz mi o tym coś więcej"? Czy można w takiej sytuacji uniknąć obwinienia superwizora o porażkę?

Po drugie, w jaki sposób superwizor może uniknąć konieczności wymyślania nowej techniki terapeutycznej dla każdego przypadku? Gdyby udało się wymyślić jedną metodę, na tyle prostą by każdy nauczyciel był w stanie ją zrozumieć i przekazać swoim studentom, nikt nie oczekiwałby od nauczycieli tworzenia nowatorskich interwencji.

Po trzecie, skoro superwizor nie wie jak spowodować zmianę, o czym miałby mówić, by odciągnąć uwagę studentów od zagadnień terapii? Powinno to być coś na tyle intrygującego i zajmującego, by młodzi intelektualiści nie zauważyli, że nie uczy się ich jak rozwiązywać prawdziwe problemy.

Po czwarte, czy możliwe jest, żeby superwizorowi nie stawiano żadnych oczekiwań? Mógłby w ten sposób uniknąć krytyki do czasu, gdy zagadnienia oraz przypadek, którym się zajmuje, przestał mieć jakiekolwiek znaczenie.

Po piąte, czy uda się sprawić, że superwizorowi nie będzie można niczego zarzucić? Jest to kluczowe zagadnienie w idealnej sytuacji szkoleniowej. Przypuśćmy, że student mówi z rozgoryczeniem: "Po tych wszystkich latach terapii pod twoją superwizją, nie udało mi się uzyskać żadnej zmiany u tego klienta, a ty mi w niczym nie pomogłeś." Nauczyciel powinien umieć udzielić odpowiedzi, po której student odszedłby ze spuszczoną głową, wstydząc się że go krytykował i że miał takie głupie oczekiwania pod jego względem.

Podsumowując, idealną sytuacją dla superwizora będzie taka, w której nie ponosi odpowiedzialności za zmianę, nie ryzykuje porażki i nie ryzykuje krytyki. Czy można oczekiwać by ten ideał ziścił się w rzeczywistości? Musimy zwrócić się ku klasycznym szkołom terapii, by zobaczyć, jak urzeczywistniono ten ideał. Odkryjemy, że głównym celem potężnych procedur i ideologii dziedziny psychoterapii jest wspieranie superwizorów, którzy nie wiedzą, jak spowodować zmianę.

Teorie dawne i obecne


Zajmowanie się klasycznymi teoriami to wbrew pozorom nie tylko badania historyczne, lecz również omawianie stanu współczesnej psychoterapii. Całe pokolenia terapeutów szkolono według tych koncepcji, a obecni superwizorzy robią to samo, co ich nauczyciele. Stosowane techniki terapeutyczne mogą ulec zmianie, ale procedury superwizyjne chroniące niekompetentnych superwizorów nigdy się nie zmieniają.

Powszechnie wiadomo, że terapie o najmniejszej wartości praktycznej i najmniejszej skuteczności opierają się na teorii psychodynamicznej. Mimo to, ta koncepcja jest wciąż popularna w dziedzinie psychoterapii. Czemu tak się dzieje? Z pewnością nie jest przypadkiem, że (1) istnienie tej teorii jest wciąż promowane przez superwizorów oraz, że (2) jest to teoria, która bardziej niż jakakolwiek inna chroni niekompetentnych nauczycieli. Jej współczesne odmiany wnoszą tylko nieznaczne modyfikacje.

Pod koniec ubiegłego stulecia, w okresie rozkwitu hipnoterapii, Freud odwiedzał wielu praktykujących hipnoterapeutów. Obserwował tam superwizję prowadzoną "na żywo". Superwizor dokonywał terapii hipnotycznej na pacjencie, skupiając się na objawie z którego pacjent chciał się wyleczyć. Jego student obserwował, jak ekspert rozwiązuje problem. Po obserwacji nauczyciela, student sam pracował z pacjentem, rozwiązując problem pod okiem mistrza. Ta superwizja "na żywo" opierała się na założeniu, że trening terapii musi uczyć konkretnych umiejętności.

Po obserwacji pracy tych hipnoterapeutów i spróbowaniu jej samemu, Freud postanowił zarzucić hipnozę i przyjąć inne podejście. Zapewne powiedział sobie: "Ludzie z którymi współpracuję nie mogliby w ten sposób nauczać terapii. Nie potrafiliby wymyślić nowej strategii w każdym przypadku. Nie potrafiliby demonstrować takiej skuteczności w leczeniu nowych objawów, więc nie mogliby tego nauczać studentów. A więc muszę wymyślić nową formę terapii, taką, która pozwoli nauczycielom zachować prestiż i cieszyć się podziwem, nawet jeśli nie potrafią spowodować zmiany. Czy mogę stworzyć nową strukturę opartą na tej zasadzie?"

Po długich godzinach rozważań, być może prowadzonych razem ze swoim przyjacielem i konsultantem Wilhelmem Fliess, Freud wymyślił klasyczne podejście, wciąż stosowane jeszcze po 100 latach. Freudowi należą się hołdy za to, że jego dzieło spełnia wszystkie wymogi naszej fantazji o tym, jak chronić niekompetentnych superwizorów. Jego wpływ jest tak wielki, że wymyślona przez niego koncepcja superwizji stosowana jest dzisiaj nawet przez nauczycieli innych form terapii, znanych pod nowymi, bardziej modnymi nazwami.

Hołd dla Freuda


Zastanawiając się, jak ocalić niekompetentnych nauczycieli, Freud doszedł do rozwiązania podchodząc z dwóch kierunków. Wymyślił formę terapii w której terapeuta, a więc i superwizor, nie bierze odpowiedzialności za wywołanie zmiany u kogokolwiek. Dodał do tego koncepcję, w której każda porażka studenta wynika z jego problemów emocjonalnych, a nie z nieudolności jego lub jej nauczyciela. Przy pomocy tych dwóch założeń, każdy niekompetentny superwizor z łatwością odparuje zarzuty oburzonego studenta, który zauważył, że nie udaje mu się u nikogo wywołać zmiany.

Jeśli pacjent powie: "Czy twoja praca nie polega na tym, żebyś sprawił, że się zmienię?", tradycyjnie wyszkolony terapeuta odpowiada: "Nie, moim zadaniem jest pomóc ci zrozumieć siebie. To czy się zmienisz, czy nie, zależy tylko od ciebie." Jest to doskonały sposób, by terapeuta nie musiał wiedzieć, co ma zrobić. Jednak ten sposób postępowania stosują również superwizorzy. Jeśli student powie superwizorowi: "Czy twoja praca nie polega na tym, żeby mi powiedzieć, jak mam rozwiązać problem tego pacjenta?", superwizor może odpowiedzieć: "Moim zadaniem nie jest pomagać ci w wywoływaniu zmian u ludzi, tylko pomóc ci zrozumieć, dlaczego masz trudności w kontakcie z tym pacjentem." Superwizor może wtedy uśmiechnąć się z wyższością i zacząć dopytywać się o nierozwiązane problemy emocjonalne studenta. "Czy zastanawiałeś się już nad swoimi wielkościowymi fantazjami o ratowaniu pacjentów?"- może spytać superwizor, a zawstydzony student odchodzi by zająć się swoimi problemami emocjonalnymi, nie zauważając, że nauczyciel nie wiedział, jak rozwiązać problem klienta. Zrzucanie winy na problemy emocjonalne studenta sprawia również, że przestaje on ufać swojemu osądowi i przez to trudniej mu krytykować swojego nauczyciela.

Freud zrezygnował również z superwizji "na żywo" i położył nacisk na poufność terapii. Miała odtąd się odbywać za szczelnie zamkniętymi drzwiami gabinetów, tak, by nikt nie mógł niczego zobaczyć lub podsłuchać. W ten sposób nauczyciele nie musieli demonstrować studentom swoich umiejętności, ani nie oglądali studentów przy pracy. Nieumiejętni studenci nie mogli być odpowiedzialni za to co robią, skoro nikt nie obserwował, jak pracują.

Drugim krokiem Freuda było wprowadzenie jednej, uniwersalnej metody. Superwizor naucza, że mówić powinien pacjent, podczas gdy terapeuta tylko od czasu do czasu zadaje pytanie (nazywa się to "dawaniem interpretacji"). Taka nastawiona na wgląd interpretacja ma na celu jedno - odciągnięcie uwagi pacjenta i nakłonienie go do zastanawiania się nad tym skąd wziął się problem, zamiast tego, jak go rozwiązać.

Wielki nacisk położono na niedyrektywność terapii. Głównym argumentem było to, że nakazywanie ludziom żeby coś zrobili - poza nakazem położenia się na kozetce i mówienia do sufitu - jest dla nich poniżające i niezgodne z zasadą neutralności. Twierdzono, że jedynie jednostronny monolog powoduje zmianę. W ten sposób superwizorzy nie musieli uczyć się, jak stosować dyrektywy i jak określać, które z nich używać do poszczególnych problemów.

Trzecim krokiem chroniącym nauczycieli nie wiedzących, jak usunąć objawy, stało się twierdzenie, że objawy są nieważne i trzeba mówić o tym, co się kryje za nimi lub pod nimi. Ten nowatorski pomysł stworzył terapię pozbawioną celów, a więc nie można było obwiniać superwizora za brak rezultatów w pracy jego studentów.

Superwizorom szczególnie pomogło długoterminowe nastawienie terapii. Mijały całe lata i przemijały pokolenia zanim terapia dobiegła końca. Jak więc można by powiedzieć, że przypadek zakończył się niepowodzeniem, a superwizor poniósł porażkę?

Dwoma dalszymi posunięciami Freud, który uwielbiał zajmować się posuwaniem, rozwiązał kwestie (1) na jaki interesujący temat można rozmawiać i (2) jak sprawić, żeby superwizorowi nie można było nic zarzucić. Zaproponował, żeby terapia nie zajmowała się zagadnieniami realnego życia, a wyłącznie światem fantazji. Istnieje obecnie kontrowersja, czemu Freud zrezygnował z zajmowania się sprawą wykorzystania seksualnego swoich młodych pacjentek w świecie rzeczywistym i wolał ją przenieść w świat fantazji i pragnień skrywanych w mrocznych zakamarkach umysłu. Co ma zrobić terapeuta, gdy ma do czynienia z ojcem dopuszczającym się kazirodztwa? Według Freuda ma mówić, że nic się nie stało. Widocznie Freud chciał uchronić nauczycieli przed koniecznością zajmowania się rzeczywistością, gdzie można by im było zarzucić pomyłkę i gdzie musieli by wiedzieć, jak sobie radzić z rzeczywistymi ludźmi, takimi jak pożądliwi krewni. Gdy mówimy o fantazjach a nie o faktach, kto może stwierdzić czy superwizor ma rację czy się myli?

A co począć z główną trudnością, czyli zapewnieniem tematu rozmów na tyle zajmującego, by odciągnąć studenta od kwestii tego, jak wywoływać zmiany u ludzi? Spójrzmy na genialne rozwiązanie Freuda: nie tylko przedstawił fascynujące wyjaśnienie ludzkich motywacji i nowe spojrzenie na funkcjonowanie człowieka, lecz również skupił swój trening na najbardziej podniecających aspektach życia. Zalecał, żeby nauczyciel mówił o seksie, władzy, konflikcie, zazdrości o różne rodzaje narządów płciowych, i dramatycznych fantazjach o morderstwie i kazirodztwie. Czy chłopiec żywi skrywane pożądanie do swojej matki? Czy córka pragnie seksualnie swego ojca? Wszystko inne wydaje się nieważne w porównaniu z tak dramatycznymi zagadnieniami. Decydując się na rozmowy o tym, co normalni ludzie odrzucają jako tematy zbyt drastyczne, Freud sprawił, że sesje superwizji będą stale zajmujące. Każda sesja z superwizorem stawała się fascynującą wyprawą w krainę gorszących okropności. Pytanie jak spowodować zmiany u ludzi, traciło wszelkie znaczenie.

Freud zdołał spełnić każdy z warunków naszej idealnej fantazji o chronieniu niekompetentnych superwizorów. Dodatkowo przekonał wszystkich, że terapeuta powinien zajmować się rozmawianiem, a nie działaniem. Superwizorzy terapii od stu lat korzystają z jego koncepcji. Nawet nowe terapie, ideologicznie odmienne, opierają swoje szkolenie terapeutów na ratujących superwizorów zasadach Freuda.

Wiwat diagnoza!


Oczywiście nie można całej zasługi przypisywać Freudowi. Inne szkoły psychoterapii również mają swój udział w ratowaniu niekompetentnych superwizorów. Nie trzeba nawet się rozwodzić nad tym, jak bardzo chroni superwizorów podejście Carla Rogersa. Uczą oni studentów tylko tego, jak powtarzać to, co mówi pacjent. Większość superwizorów potrafi opanować tą sztukę.

Superwizorzy, którzy nie wiedzą co zrobić, dobrze znają wartość diagnozy. Odkryto, że zamiast mówić o terapii, długie godziny superwizji można poświęcić na omawianie właściwej diagnozy. Superwizor wykazujący, że klient spełnia kryteria jakiejś kategorii diagnostycznej DSM-IV, albo nawet dwóch lub trzech kategorii, jest w stanie wywołać w studencie radosne poczucie osiągnięcia czegoś ważnego. "Z pewnością jest to osobowość borderline, a nie schizoidalna!" twierdzi superwizor. "Niesamowite!" odpowiada pełen podziwu student. Trzeba mieć dłuższe doświadczenie w robieniu terapii w rzeczywistym świecie, by terapeuta zauważył, że system diagnostyczny nie tylko nie pomaga, lecz często przeszkadza we wywoływaniu zmian u ludzi.

Obecnie w trakcie szkolenia psychiatrów czas poświęca się wyłącznie na diagnozę i wybór leków, często trzech lub czterech. Rekord w konkurencji rozważania wyboru leku padł w Klinice Psychiatrycznej Uniwersytetu Iowa. Przez dwie godziny i 38 minut grupa psychiatrów dyskutowała zawzięcie, jaki lek trzeba zastosować, by wyleczyć skutki uboczne Haldolu podanego kobiecie odczuwającej lęk podczas skoków bungee z mostu Tallahatchie.

Czasy współczesne


Czasy się zmieniają i potrzebne są nowe metody pomocy superwizorom. Wiele procedur, dawniej skutecznie chroniących niekompetentnych superwizorów traci swoją użyteczność.

Wraz z rozwojem technik wideo i wprowadzeniem luster weneckich została zagrożona poufność sesji, główna ochrona superwizorów. Brak wiedzy superwizora może być teraz ukazany publicznie, a nie tylko jednemu studentowi w trakcie poufnej sesji. Superwizja na żywo wymaga od nauczyciela wiedzy jak poprowadzić studenta w trakcie rzeczywistej sesji, nie zaś później, gdy można tylko omawiać to co mogło by się wydarzyć. Superwizja na żywo staje się coraz bardziej popularna i za szczęściarza może się uważać superwizor, który zdoła uniknąć groźby obserwacji przez lustro weneckie.

Terapeuci muszą również wiedzieć, co robić z przedstawianymi problemami. Trzeba zrezygnować z fascynującego zajmowania się przeszłością lub fantazjami, gdyż świat rzeczywisty klientów skutecznie w tym przeszkadza. (...) Terapię stosuje się również w trudniejszych problemach, takich jak przemoc, samobójstwo, gwałt, narkomania, kazirodztwo, zachowania przestępcze i inne poważne zaburzenia. Aby sobie poradzić z tymi wszystkimi nieszczęśnikami, terapeuci muszą wiedzieć co mają robić. Atakowani są superwizorzy którzy nie potrafią ich tego nauczyć. Ostatnią komplikacją dla superwizorów jest najnowsze odkrycie, że terapeuci i klienci mogą być mężczyznami lub kobietami. Terapeutki o orietnacji feministycznej atakują dawne i obecne uprzedzenia i obwiniają superwizorów. Jak więc superwizorzy mają ukryć swoją niekompetencję i seksizm, kiedy wszystko jest jawne a punkt skupienia terapii przesunął się na rzeczywistych ludzi w rzeczywistym świecie? Czy można sobie poradzić z tym wyzwaniem? Zastanówmy się w jaki sposób może, jak zawsze, przyjść nam na pomoc teoria.

Nowoczesna teoria


Pierwszym sposobem uratowania superwizora przy pomocy teorii jest stworzenie teorii tak skomplikowanej, że nikt, nawet superwizor, nie jest w stanie jej zrozumieć. To właśnie stało się z teorią terapii rodzin. Można też stworzyć teorię tak prostą, że będzie zrozumiała dla każdego, nawet najgłupszego superwizora. Tak się stało z teorią terapii behawioralnej. Pawłow odkrył, że jeśli jakieś stworzenie nagradza się za zrobienie czegoś, będzie tego robiło więcej. Jeśli je się za coś karze, będzie tego robiło mniej. To epokowe odkrycie zostało uzupełnione koncepcją, że jeśli człowiek dotyka nosa w czasie kary, będzie czuł niepokój zawsze gdy dotknie nosa. Skinner przyjął tą koncepcję i nieco ją rozbudował. Na tej opoce zbudowano kościół terapii behawioralnej, systemu zrozumiałego dla większości nauczycieli.

Terapeuci rodzinni przyjęli odmienne podejście, szukając teorii o największym stopniu złożoności. Stworzono teorie tak skomplikowane, że ich zrozumienie przekracza możliwości każdego nauczyciela. Na szczęście pojawił się geniusz o legendarnych zdolnościach do niejasnego wyrażania swoich myśli: Gregory Bateson, teoretyk terapii rodzin. Mimo że nie interesował się szczególnie terapią rodzin, razem z Donem Jacksonem wprowadził w tą dziedzinę koncepcję homeostazy. To podejście cybernetyczne pozwala nauczycielom kompletnie dezorientować uczniów za pomocą złożonych koncepcji dotyczących samoregulacji systemów, procesów sprzężenia zwrotnego, funkcji porządkujących, negatywnej entropii, a wszystko to opakowane w drugą zasadę termodynamiki. Studenci próbują ukryć fakt, że nie rozumieją teorii i dzięki temu nie dostrzegają , że superwizorzy również jej nie rozumieją. Nauczyciele nie muszą uczyć jak kogokolwiek zmieniać, gdyż teoria dotyczy tego jak systemy same się regulują i pozostają takie same. Europejscy intelektualiści bardzo lubią tą teorię, ponieważ uważają, że zmiana polega na nie zmienianiu, gdyż to wszystko to i tak jest konstruktywizm. Amerykanie wolą podejście bardziej pragmatyczne i praktyczne, więc po prostu są zdezorientowani i nic nie rozumieją. (...)

Po śmierci Batesona pojawiła się groźba, że teoria systemowa stanie się bardziej zrozumiała. Jednakże wyrafinowani teoretycy, zagrożeni koniecznością posiadania wiedzy o tym jak robić terapię, od razu stworzyli skomplikowane teorie o estetycznych epistemologiach stanów zdysocjowanych opartych na zasadach konstruktywistycznych. Nauczyciele mogli pozostać mądrymi guru, nadal nie wiedząc jak spowodować zmiany. Stanowisko Mistrza Niezrozumiałości nadal nie jest obsadzone, choć stara się o nie wielu pretendentów. (...)

Nadal jednak trafiają się uparci studenci którzy mówią: "Do diabła z teorią. Co mam zrobić by powstrzymać tego człowieka od bicia swojej żony i molestowania pięciorga dzieci?" Terapia rodzin skupia uwagę na rzeczywistym świecie i studenci oczekują od superwizorów praktycznych wskazówek. W terapii rodzinnej kryje się niebezpieczeństwo zrozumiałości, ale na szczęście dotyka ona zagadnień istotnych dla studentów, z których większość właśnie odchodzi od swoich rodzin, zastanawiając się nad ich dysfunkcyjnością. Rozmawianie o rodzicach, dzieciach i teściach zawsze łączy się z osobistymi uprzedzeniami i wspomnieniami złego traktowania. Zajmując się osobistymi przeżyciami studentów, superwizorzy mogą odciągnąć ich uwagę od tego, jak spowodować zmianę.

Najbardziej popularnym podejściem do terapii rodzin pozostaje koncentracja na jednej osobie. Mówi się, że każdego roku ponownie odkrywa się jednostkę- zwłaszcza robią to superwizorzy którzy zawsze się na niej skupiali. Co roku pojawia się też zastrzeżenie, że terapeuta nie powinien z góry planować co ma zrobić, gdyż planowanie interwencji daje mu większą władzę. Jeśli terapeuta idzie na sesję bez planu i tylko ma nadzieję odkryć na niej coś istotnego, to uznaje się go za osobę spontaniczną i niczego nie wymuszającą. Mówi się też, że lustra weneckie są niedemokratyczne, a wszyscy terapeuci powinni stać się przyjaciółmi rodziny i dołączyć do niej w pokoju terapeutycznym. W ten sposób superwizor może uniknąć roli eksperta, który wie, co trzeba zrobić. Oczywiście wszyscy mają nadzieję że ten brak zgody między terapeutami nie przerodzi się w wojnę i jakoś zdoła dokonać przemiany u klientów.

Unikanie potrzeby nauczania umiejętności


Patrząc obiektywnie na szkolenie terapeutów rodzinnych, można stwierdzić że nie pojawiła się w nim żadna nowa metoda chroniąca niekompetentnych superwizorów. W dalszym ciągu wykorzystywane są stare, wypróbowane koncepcje szkoleniowe. Studenci uczący się terapii rodzin skupiają się głownie na sobie we własnej terapii , lub przy wykorzystaniu historii rodziny w formie genogramów. (...)

Kradzież pomysłów


Czy współcześni superwizorzy mogą przekazywać studentom sposoby rozwiązywania różnych problemów nie potrafiąc ich samemu wymyślić? Czy to zbyt wielkie oczekiwanie? Na szczęście, superwizorzy znaleźli odpowiedni sposób.

Jeśli nie można samemu wymyślić rozwiązania problemu klienta, najprościej jest spytać klienta o rozwiązanie i je wykorzystać. Nazywamy to "terapeutyczną kradzieżą rozwiązań". Łatwiej jest nauczyć studentów tej procedury, niż nauczyć ich samodzielnego wymyślania własnych rozwiązań. Istnieją dwa przeciwstawne podejścia: w pierwszym można spytać klienta co robił, by rozwiązać swój problem, a potem powiedzieć mu żeby zrobił tego więcej. Druga metoda polega na pytaniu klienta co robił, a potem powiedzieć mu, że mała modyfikacja jego rozwiązania wystarczy, by rozwiązać problem. To podejście nazywa się: "klient musi się mylić, bo już nie miałby tego problemu, a ja i tak mogę pożyczyć jego rozwiązanie". W ten sposób superwizor nie musi wymyślać nowych rozwiązań, a tylko korzysta z tego co oferuje klient.

Czy istnieje jeszcze jakaś możliwość ratowania superwizorów, którzy nie potrafią wymyślić rozwiązań albo planu terapii? Gdyby superwizorzy mogli mówić ludziom, żeby pozostali tacy sami, nie musieliby wymyślać sposobów jak ich zmieniać. Ten pomysł został wprowadzony przez współczesnych superwizorów. Nazywa się "paradoksem" i jest często stosowany w terapii, aczkolwiek rzadko mówi się o jego znaczeniu dla superwizorów.

W interwencji paradoksalnej terapeuta nakazuje klientom robić dalej to samo, co robili poprzednio w sytuacjach które chcą zmienić. Klienci mają dalej mieć swój objaw, pary mają dalej się kłócić, a rodziny mają dalej robić to, co powoduje ich problemy. Jest oczywiste, że ta technika została wymyślona dla nauczycieli, którzy nie wiedzą jak wprowadzać zmiany. Superwizor musi tylko nauczyć studentów, jak mówić rodzinom, by pozostały takie same. Z pewnością nawet superwizorzy o najniższym wskaźniku inteligencji powinni być w stanie opanować tą interwencję.

Zakończenie


Gdy myślimy o ostatnich 20 latach, wydaje się że trening terapii w dużej mierze stosuje dawne metody, nie wnosząc żadnych nowych sposobów ratowania niekompetentnych nauczycieli terapii. W końcu zawsze istniały niezrozumiałe teorie, paradoks i wymóg własnej terapii. (...)

Obecnie rośnie liczba niezadowolonych studentów psychoterapii, rozczarowanych że nie naucza się ich jak robić terapię, a nawet unikających superwizorów. Co można na to poradzić? Idealnym rozwiązaniem byłby prawny nakaz słuchania superwizorów przez studentów. I właśnie to się teraz robi. Potężne grupy nacisku reprezentujące stowarzyszenia profesjonalistów przekonały prawodawców, że każdy terapeuta musi mieć wydaną przez nie licencję. Osoba zajmująca się terapią bez licencji łamie prawo. Aby uzyskać licencję, terapeuta musi słuchać superwizora, płacąc mu za ten przywilej. A więc teraz prawo nakazuje terapeutom słuchanie superwizorów, jeśli chcą się zarabiać na życie. Superwizor również musi mieć odpowiedni certyfikat, ale na szczęście nie wymaga to zbyt wiele wysiłku. Nie trzeba wykazywać sukcesów w nauczaniu studentów jak wywoływać zmianę, wystarczy wiele godzin rozmów terapeuty i superwizora. Każdy superwizor posiadający wygodne krzesło i zdrowe struny głosowe jest w stanie temu podołać.

Na szczęście wzrasta ilość superwizorów wiedzących jak wprowadzać zmiany u ludzi i miejmy nadzieję, że ta tendencja się utrzyma. Ci, którzy nie wiedzą co robić, będą dalej działać w sposób uświęcony przez tradycję. Wielu superwizorów terapii cieszy się poważaniem i szacunkiem, a nawet założyło nowe szkoły terapii, mimo że nigdy nikogo nie nauczyli, jak kogokolwiek zmienić, w żaden sposób, z żadnym problemem, żadnego rodzaju.


Artykuł skopiowano ze strony Instytutu Neurolingwistyki, za zgodą jej właściciela.



logo-z-napisem-białe