Portal psychologiczny: Instytut Psychologii Zdrowia
Czytelnia

One nie potrafią sobie tego darować

Magdalena Ilnicka

Rok: 2003
Czasopismo: Świat Problemów
Numer: 3

Chociaż nie istnieje jeden rodzaj alkoholizmu i nie ma jednego rodzaju matek-alkoholiczek, spróbuję wydobyć to, co jest wspólne dla większości kobiet w tej sytuacji. Łączy je okrutne doświadczenie życia, które do picia doprowadziło. Nie są w stanie sprostać normom, które stawiają kobietom dużo wyższe wymagania dotyczące alkoholu i rodzicielstwa niż mężczyznom. Niezdolne do przerwania picia popełniły czyny, których nie wybaczy im świat, ale też one same nie są w stanie ich sobie darować, kiedy zaczynają patrzeć na siebie trzeźwo.

Prawie się nie zdarza, żeby kobieta, która miała dobry fundament emocjonalny w dzieciństwie, jasne normy w rodzinie i przyzwoity start w życie, zaczęła nałogowo pić. Normy kulturowe w przypadku kobiet są przekazywane wcześniej, a nakaz ograniczania picia jest dużo silniejszy niż u mężczyzn. Tak więc wśród kobiet sięgających po alkohol uzależniają się te, których sytuacja emocjonalna jeszcze przed piciem była ogromnie trudna. Albo też może inne nie trafiają na leczenie, bo to, co wiem o matkach-alkoholiczkach, pochodzi z sal terapeutycznych, a nie z badań.
Najczęściej rozwój picia przypada na okres, kiedy dzieci są jeszcze małe, często również na okres ciąży - to jest młodość, czas zabaw, kiedy alkoholu jest dużo, kobiety już nie podlegają ostrej kontroli domu, a jeszcze nie pojawiły się drastyczne sygnały szkód. Wtedy młode matki-alkoholiczki wyrządzają dzieciom potworne krzywdy, poczynając od picia w ciąży i pojenia niemowląt. Nieraz słyszałam podczas terapii opowieści, że jeśli napić się w czasie karmienia, to dziecko lepiej śpi, bo alkohol przenika do pokarmu. Takie rzeczy robią tylko kobiety już uzależnione. Jeżeli bowiem ciąża i poród zdarzy się kobiecie nawet bardzo intensywnie pijącej, ale nie alkoholiczce, to jest duża szansa, że macierzyństwo zatrzyma jej picie i zabezpieczy przed uzależnieniem. Normy społeczne, odruch biologiczny, instynkt macierzyński - wszystko to sprawia, że kobiety, które wcześniej prowadziły życie bardzo ostre i pełne alkoholu, hamują się w ciąży.
Natomiast te matki, które w chwili pojawienia się dziecka już były uzależnione, nie są w stanie się zatrzymać. I wtedy oczywiście dziecko - tak jak inne realia życiowe - staje się przeszkodą w piciu i jak każda przeszkoda jest zwalczane. Zarazem wszystkie takie próby w trzeźwiejszych momentach, w chwilach kaca moralnego stają się powodem niezwykle mocnych napięć i olbrzymiego poczucia winy, a to wywołuje natychmiastowy pociąg do butelki, ponieważ jest to najlepszy ze znanych osobie uzależnionej sposobów radzenia sobie z napięciem. W efekcie większość matek-alkoholiczek w końcówce picia popełnia czyny, za które nie tylko potępiają je inni ludzie, ale których one same nie mogą sobie później darować.
Nieobecność ojca w domu jest w naszej kulturze zrozumiała. Nieobecni byli żołnierze, marynarze, myśliwi, a więc fakt, że nieobecny jest alkoholik - mimo że nie z powodu zdobywania chleba dla rodziny - nie rujnuje porządku świata. Natomiast nieobecność matki ten porządek rujnuje. W świecie, w którym wyrośliśmy, nie mieści się w normach, żeby kobiety zdrowe fizycznie porzucały dzieci. Najczęściej dzieci chowają się wtedy u babci albo siostry, której dziecko zostało podrzucone na chwilę i już tam siedzi miesiąc albo dłużej, a w najbardziej dramatycznych okolicznościach trafia do domu dziecka, zakładu opiekuńczego czy wreszcie zakładu wychowawczego. Bardzo rzadko się zdarza, żeby dziecko porzucone przez pijącą alkoholiczkę zostało z ojcem.
Drugi rodzaj krzywd, jakie matki-alkoholiczki wyrządziły dzieciom i jakie powodują poczucie winy, to biologiczne uszkodzenia. I tu jest duża różnica kulturowa między traktowaniem mężczyzn i kobiet, ponieważ jeśli dwoje ludzi pije i w domu jest niemowlę, które ma odparzenia z powodu niezmienianych pieluch, to ciężar poczucia winy i społecznej odpowiedzialności spoczywa na pijącej matce. I dla niej samej, i w oczach świata takie zaniedbania są niewybaczalne. Tym bardziej, że często mówimy o takich sytuacjach, jak pozostawianie w domu na dzień czy dwa nienakarmionych niemowlaków. Są one niewątpliwie krzywdą dziecka, zagrożeniem jego zdrowia i bezpieczeństwa, a często mogą być również przestępstwem w oczach prawa.
Niektórym kobietom zgłaszającym się na leczenie dzieci zostały odebrane decyzją sądu. Ich picie miało przebieg drastyczny, toczyło się na melinach, a dzieci były podrzucane dokąd się da, porzucane po pijanemu, nie znały ojca, nie miały już w tej fazie żadnego domu. Nie zawsze matki wiedziały, gdzie są. Taka sytuacja w momencie rozpoczynania trzeźwienia jawi się jako kolejny koszmar - koszmar uświadomienia sobie, że nawet nie wiem, gdzie są moje dzieci.
Patrząc na to od strony matki-alkoholiczki, chcę powiedzieć, że moim zdaniem posiadanie dzieci w zaawansowanej fazie choroby alkoholowej powoduje bardziej intensywne picie, ponieważ zwiększa napięcia, staje się też przyczyną nowych krzywd, co bardzo utrudnia kobiecie rozpoczęcie trzeźwienia. Kiedy rozmawiałam z alkoholiczkami na początku leczenia, miałam poczucie, że pierwsza rzecz, jaką mają do powiedzenia, to: "Nie jestem warta tego, żeby żyć. To, co zrobiłam, przekreśla moje prawo do życia w ogóle, jako człowieka, jako kobiety, jako matki. I poza pluciem sobie w twarz na nic innego nie zasługuję". Takie poczucie pogłębia się, kiedy na początku trzeźwienia kobieta nie jest w stanie zadbać o dziecko czy wziąć je do siebie. I często nie wprost komunikuje to otoczeniu, nawet jakby dopominając się o złe traktowanie. Nieraz nie jest gotowa do rozpoczęcia trzeźwienia i nadal pije autodestrukcyjnie, bo picie alkoholu też jest sposobem karania siebie, podobnie jak poniewieranie się po melinach.
Kobiety w tym stanie przychodzą się leczyć: ich życie jest w ruinie, ich samopoczucie czy przekonanie o własnej wartości jest fatalne, bo już nawet nie niskie. I kiedy z jakichś powodów (nieraz własnej decyzji, nakazu lekarza, nacisku prawnego) odstawiły alkohol, matki-alkoholiczki zaczynają przeżywać koszmar kontaktowania się z rzeczywistością, do której doprowadziły. Niezależnie od tego, czy uważamy, że sama taka matka do tego doprowadziła, czy spowodowała to choroba, tak czy inaczej rzeczywistość jest, jaka jest, a ona w jej tworzeniu wzięła czynny udział.
Tu w terapii zaczyna się bardzo trudny problem, ponieważ właściwie nie można w żaden wiarygodny sposób poprawić samooceny matki ani odbudować jej godności, jak długo nie będzie ona mogła spełniać przynajmniej w jakimś stopniu swoich funkcji wobec dziecka, które porzuciła. Z drugiej strony, nie można powierzyć dziecka matce, której tak trudno się skoncentrować, jest taka załamana, z tak niskim poczuciem własnej wartości, na progu samobójstwa. Dlatego korzystne jest, kiedy po podstawowej terapii odwykowej okazuje się, że skrzywdzone dzieci pacjentki miały jakieś zaplecze emocjonalne: babcię czy ciocię, kogoś z rodziny, kto jest w stanie przez jakiś czas pomagać w budowaniu relacji, umożliwić ich powolną naprawę.
Kiedy dziecko jest w domu dziecka czy w innej instytucji, a odzyskanie praw do niego (chociażby prawa widywania go) wymaga decyzji sądu, zwykle jest to bardzo trudne. Alkoholiczka często przez pewien czas nie jest w stanie zająć się dzieckiem, co później nie znajduje zrozumienia sądu rodzinnego. I kiedy na przykład po dwóch latach niepicia staje przed sądem, słyszy pytanie: "Co pani robiła przez te dwa lata?" - sędziowie nie są przeszkoleni w zakresie choroby alkoholowej i rozumieją tylko, że tak w okresie picia, jak i po piciu ta kobieta nie zajmowała się dzieckiem. Zwłaszcza jeżeli trzeźwiejąca matka powie w sądzie zdanie, które usłyszała na terapii: "Jestem najważniejsza sama dla siebie, musiałam odbudować swoje życie".
To my, terapeuci, mówimy często do pacjentki, która ma dzieci: "Musisz najpierw uporządkować swoje życie, a potem dopiero konfrontować się z trudnymi uczuciami i naprawiać relacje z dzieckiem". To jest uzasadnione i zrozumiałe stanowisko z punktu widzenia psychologii i psychoterapii uzależnień, ale dla sądu rodzinnego takie zdanie na pewno jest bulwersujące. I często nieprzygotowane kobiety doznają poważnych urazów w trakcie spraw sądowych, w kontakcie z pomocą społeczną, w rozmowach z dyrektorami domów dziecka, w których gestii leży udostępnienie kontaktu z dzieckiem. Potrzebna jest pewna wiedza, żeby przedstawiciel wymiaru sprawiedliwości zrozumiał, co ma na myśli kobieta mówiąca tak dziwnym i tak odległym od codziennego językiem, na dodatek upominająca się o prawa do dziecka, które ewidentnie katowała.
Myślę, że przygotowanie pacjentki przed kontaktem z sądem należy do obowiązków terapeuty. Trzeba też pomóc jej uświadomić sobie, że każdy miesiąc nie spełnionych zobowiązań względem dziecka i pozostawania na odległość co prawda poprawia stan matki, ale zwiększa jej przyszłe trudności zarówno formalne, jak i emocjonalne. I w związku z tym, jeżeli tylko jest szansa na pomoc dla budującej się od nowa rodziny, to trzeba ją połączyć jak najszybciej. Oczywiście jeżeli w ogóle jest szansa na to, żeby była razem.
A więc w podsumowaniu:
 myślę, że musimy skupić uwagę na poczuciu własnej wartości alkoholiczek-matek. Ich pierwsze kroki w trzeźwieniu mogą być połączone z depresją, z myślami samobójczymi, z tendencją do samokarania;
 potrzebne jest szybkie odbudowanie więzów z dzieckiem, jeżeli w ogóle ma się to stać;
 kobieta nie będzie w stanie zrobić tego sama, bez wyraźnego określenia jej roli i pomocy z zewnątrz. Nawet jeśli kontakty z szerszą rodziną nie są najlepsze, mogą być dla dziecka ochroną choćby formalnie, a wówczas sąd zgodzi się na kontakty z matką.
Jeżeli mamy możliwość przekazania takiej wiedzy alkoholiczce i dania jej takiej nadziei, wtedy moim zdaniem zwiększa się szansa na jej trzeźwienie, ale przede wszystkim rosną również życiowe szanse tego małego człowieka, który był przez nią krzywdzony.



logo-z-napisem-białe